Temat: Forma w lecie czy w zimie?
Odwieczne problemy tysięcy, ba! Milionów kobiet! Temat wagi i nienagannej sylwetki jest tematem wszechczasów odkąd sięgnę pamięcią. Tylko czy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie robimy tego dla siebie? Podążamy ślepo za trendami. Oglądamy setki kanałów social media osób wysportowanych, fit. Od razu każdy mówi: OD JUTRA/OD PONIEDZIAŁKU/OD NOWEGO MIESIĄCA zacznę być i żyć fit. Czy to tędy droga? Nie wydaje mi się. Pozwólcie, że odkryje kolejną historię..
Moi rodzice rozstali się kiedy miałam 6 lat. Stety, niestety zamieszkałam z mamą i jej nowym mężem. Bardzo go polubiłam i był takim tatą jakiego zawsze chciałam mieć (nie mówię tu o tym, że tego co mam jest zły) ale to był mężczyzna książkowy: biznesmen, własna firma, mieszkanie, samochód. Mógł i zapewniał nam to czego nigdy nie miałyśmy. Do czego zmierzam. Otóż temat WAGI I WYGLĄDU był w naszej rodzinie tematem codziennym. Słodycze w weekend - bo zdrowo. Sporadycznie śmieciowe żarcie. Kiedy zaczełam dorastać potrzeba cukru we krwi młodej nastolatki była porównywalna do tonącej gąbki w wannie. Pochłaniałam naprawdę olbrzymie ilości. Wstając do szkoły nigdy nie miałam czasu na śniadanie a dzień leciał tak szybko, że porządnym posiłkiem był obiad. Kiedy zaczełam chodzić do liceum. No niestety. Dojazdy i poranne wstawanie weszło w krew. Codziennie wstawałam o 6 lub 5:40 żeby zdążyć na pierwszy autobus do miasta, stamtąd czekała na mnie jeszcze droga tramwajem. Życie w ciągłym biegu i stres towarzyszący a to w szkole a to w domu. W domu nigdy nie wiedziałam co mnie czeka-nie ukrywam, że w szkole nigdy nie byłam orłem (może dlatego mój brat jest noszony na rękach?) a nauczyciele już wstawiali oceny na internetowej platformie. Tak więc rodzice wiedzieli o niedostatecznych szybiej niż ja. Mimo dobrych ocen (tak, zdarzały się hahaha) atmosfera w domu nie była lepsza, nie zmieniała się tak samo jak żywienie. Niestety moja mama od dziecka była na diecie i walczyła o nienaganną figurę. Nigdy nie krytykowałam jej za to co robiła, wręcz przeciwnie, podziwiałam. Siłą rzeczy nawyki żywieniowe udzieliały się nie tylko jej ale wszystkim mieszkańcom tego domu. Jedno zdanie potrafiło osiąść na psychice i powtarzać się tak jakby ktoś naciskał "REPLAY" w mojej głowie: "Przytyłaś, przybyło Ci tu i tu". Mroziło mnie po tym do tego stopnia, że potrafiłam kolejne dni nie jeść nic albo płakać i jeść tone słodyczy. Teraz kiedy oglądam zdjęcia siebie z czasów mieszkania z mamą to mam mieszane uczucia. Co prawda, zawsze mieszkając z nią byłam sczupła. I nigdy nie zwracałam uwagi na zdrowe żywienie. Po prostu na pewne rzeczy nie miałam czasu. Ale czy jadłam jakoś szczególnie zle? Nie. Zdrowo? Nie do końca. Ale pilnowanie tego ile jem było.
Kiedy wyprowadziłam się z domu (nie było to niczym przyjemnym) swoje smutki i zale połykałam z każdym kęsem twistera z kfc. Nim się obejrzałam moja dupa nie mieściła się w drzwiach. Prawda. Nie przeszadzało to ani mi jemu. I nagle z 50 kg zrobiło się 74. Nie wstydzę się o tym mówić. Tak tyle przytyłam. To najbardziej niezdrowe kilogramy jakie w życiu przytyłam. Wmawiałam sobie i wmawiam do dzisiaj, że w sumie może być gorzej. Ale czy ja tego chce? Nie. Teraz kiedy myśle nad tokiem rozumowania to ludzka podświadomość mówi: JAK ZJESZ TEGO JEDNEGO BATONA/TWISTERA/HAMBURGERA nie przytyjesz. Ale kurwa! Nie schudniesz. Bardzo ciężko podnieść się z takiej nazwijmy to otwarcie - depresji.
Coś co było tyle czasu zakazane - a teraz jest na wyciągnięcie ręki smakuje lepiej. To jest pewne.
Jak zaczełam tyć to nie było jak prosiłam - w cycki. Tylko biodra. To jest moja zmora. Z tym chce walczyć. Ale ile razy upadam ciągle ktoś mnie kopie. Zaczynam się odchudzać/ćwiczyć to:
- dostaje wiadomość od kogoś z RODZINY: "Przytyłaś, co zamierzasz z tym zrobić? "
- tracę pracę z niewiadomych powodów - a przecież tak się starałam
- kłóce się z rodziną dość mocno i jak się pozniej okazuje na dość długo
- rozwalam samochód (w dodatku nie swój) miesiąc po odebranym prawku
- co z tego, że mam pracę jak nie zarabiam tyle ile w zeszłym miesiącu, i nie mogę uzbierać na to co bym chciała?
- w związku coś nie idzie...
- wychodzi 51676 opłat które trzeba zrobić a kasa hmm, nie przybywa?
I kiedy po wyczerpującym dniu wracam do domu, zastanawiam się co jest ze mną kurwa nie tak, że nic mi nie wychodzi dochodzę do wniosku:
Mam dwie nogi i dwie ręcę. Nic nie osiągam, ale czy robie coś zeby to zrobić? Ile siedzi we mnie nienawiści za to co ktoś mi zrobił, i dlaczego tak często o tym myśle? Wydaje mi się, że to na tym polega problem. Zamiast odciąć się od rzeczy które nie są latwe i łatwiejsze nie będą jeśli będe o tym myśleć. Czasu nie cofnę i nie wyrzuce twistera, nie odpisze na sms "tak przytyłam i chuj Ci do tego" Moje życie, moja waga - moja sprawa.
Ja tak jak Ty co to teraz czytasz jestem zwykłym człowiekiem który codziennie zmaga się z problemami. Stoję w korku tak jak Ty, pije i jem kawe tak jak Ty. Ale czy to znaczy, ze nie możemy walczyć? Warto jest też sobie odpowiedzieć po co chcesz walczyć. Czy dla mody? Dla trendu? On i tak się kiedyś skończy, a może chcesz to zrobić bo ktoś powiedział Ci coś przykrego? Zrób to dla siebie tak jak ja.
Brak czasu to żadna wymówka, brak kasy na karnet na siłke też. Wystarczy dobra wola. Jak myślisz ile byś była/był w stanie zrobić gdybyś nie przeczytał tego posta? Nie obejrzał fimu do tego? Dużo. O wiele dużo.
Kiedy wstałam wczoraj i dzisiaj i przez ostatnich kilka dni i nie chce mi się iść pobiegać i zrobić coś dla siebie to myśle sobie: Kto by chciał żebym nie wstała? Kto by mnie dobił do ziemi, żebym się nie podniosła? Bardzo dużo ludzi jest w moim życiu i w Twoim też, wiem to dobrze zarówno ja i Ty.
Nie jesteśmy robotami który wstanie pozapierdala w pracy za 10, powyzywa Panią w sklepie bo zamiast mąki dała cukier. Badzmy ludzmi. Miej na uwadze tych którzy zle Ci życzą, i pamiętaj, że robisz to dla siebie. A to oni za jakiś czas zamiast napisać "co zamierzasz z tym zrobić?" napiszą "pomóż mi to zrobić". Są ludzie którzy Cie ranią i wykorzystują? Witaj w klubie. Ale czemu to robią? Bo im pozwalamy. Teraz taka prośba, do Ciebie ode mnie... ;)
Zamknij oczy. Wyobraż sobie siebie za pare lat. Jesteś aniołem, to, że podcina nam ktoś skrzydła też dzieje się po coś. Po to, że kiedy je skleisz, i będziesz chciała unieść się wyżej będziesz silniejsza. Mądrzejsza.
Zamknij komputer popatrz w lustro. Jest ciężko? Było. Teraz to od Ciebie zależy co będzie dalej. Ale udownijmy sobie nawzajem, że warto dla nas i całego świata. Ściskam Cię.
-ONA
Bardzo podoba mi się Twój styl pisania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! :D
Odwiedzaj mnie częściej! :) Pozdrawiam
UsuńNie wiem czy zauważyłaś, ale teraz coraz cześciej słyszy sie od znajomych ze ich rodzice rozwiedli sie mam wrażenie czasem ze kiedyś jak był rozwód to raz na miliony .. A teraz słyszy sie co chwile o tym, moim zdaniem to dlatego ze teraz bardzo młodzi ludzie sie żenią.. Nawet przed wyjściem z średniej szkoły.. Ale gdy idą na studia gdzie sie zaczyna życie dogodzi to nieciekawych sytuacji np wpadka potem kłótnie ze nie dają rady albo ogólnie i pach, rozwód ..
OdpowiedzUsuńBardzo wciąga to co piszesz i w jaki sposób!
Zauważyłam, niestety. Aczkolwiek otaczam się (póki co, i oby tak zostało) ludzmi którzy żyją rodzinnie i się kochają. Dzieci dorastając w takim domu też inaczej później patrzą na życie. Z kolei takie doświadczenia później w umyśle młodego człowieka tworzą przemyślenia takie jak moje. Tak więc, nie ma tego złego.. :)Pozdrawiam, i zachęcam do czytania
Usuń