W moim przypadku mieć marzenia to jak nie mieć nic. Byłam właśnie w szkole językowej. Tak to jest własnie kolejne z nich. Język. Zawsze lubiłam się uczyć angielskiego. W szkole miałam dwa: angielski i niemiecki. Ten drugi nie za bardzo mi podchodził. Nie przykładałam się, przyznaje. Ale i tak był lepszy niż matematyka. Angielskiego ucze się od przedszkola ale po skończonym liceum nauka poszła tak naprawdę w las. Przerwałam edukację. I pojawił się zastój. Ogromny. Ostatnio jak wszyscy szykowali się do sesji ja nie miałam nic. Egzaminów,testów nic. Pierwszym krokiem było kupno kursu online. Koszt niewielki: 49 zł z tego co dobrze pamiętam. Przerobiłam kilka lekcji, i co? Poszło w kąt. Większość przerobiłam. Ale wolę zajęcia z lektorem.
No i stało się, właśnie wyszłam z szkoły Empik School w centrum miasta. Napisałam test, i wynik który uzyskałam mocno mną potrząsnął żeby się wziać w garść i zrobić coś dla siebie. Kto wie, czy kiedyś ten język mi się nie przyda.
Gdyby nie to, że zaplanowałam powrót na studia to pewnie w ogóle się nie zastanawiała. Ale taki kurs to niestety nie jest tania rzecz.
Jak już dało się zauważyć wsparcie jest naprawde w rodzicach niewielkie i to tylko wtedy kiedy trzeba. Nie wiem co by zrobili gdybym ich poprosiła o taką przysługę pomocy w spełnieniu dziwnego jak dla rodzica marzenia. Nie oszkujmy się. Niektórym się wydaje, że dzieci ciągną kasę z rodziców na same pierdoły a ja bym chciała zrobić coś, co będzie miało sens - dla mnie. Nie chce siedzieć na tyłku i obserować co dalej z moim życiem. Nie chce się tułać bez sensu po sklepach, wydając kasę na głupoty tylko mieć na tyle zajęty czas żeby nie mieć do tego głowy.
Z drugiej też strony czy nie biorę na siebie za dużo? Szkoła, praca, dom, wolontariat (o tym za chwile) i kurs? Nie ma co się łudzić, że nauka wejdzie sama w te kilka miesięcy. Nawet do języka trzeba przysiąść. Ale 120 h spotkań z lektorem może być najmądrzejszą i najbardziej przydatną decyzją jaką podjełam przez ostatnie 20 pare lat.
Jeśli chodzi o wolontariat to tak, chciałabym być taką pomocną osobą w schronisku dla zwierząt. Ostatanio zbierałam karmę i inne rzeczy które mogą się tam przydać, w zamian za oferowane przeze mnie meble na stronach internetowych. Wczoraj pojechałam też to im tam zawieść, i wiecie co? Spłakałam się jak bóbr. Serio.. Dawno nie miałam tylu przemyśleń i refleksji na temat krzywdy wyrządzanej zwierzętom. Większość z nich miała przypięte do klatki krótki opis i historię trafienia do schroniska. Widziałam dziesiątki oczu i merdających ogonów które były przepełnione bólem, ale i nadzieją, że być może teraz ktoś je stąd zabierze. Chciałabym każdego z nich poznać, i o każdego zabrać. Warto! Akcje promujące to #niekupujadoptuj są najlepszą rzeczą jaką widziałam i o jakiej słyszałam. Może to dziwnie, że los zwierząt bardziej wywołuje we mnie emocje niż ludzka krzywda. Nie wiem. Może jestem inna..
Pewnie się zastanawiacie skąd nagle tyle zmian i poważnych decyzji. Z nikąd. Nie podjełam tych decyzji pochopnie. Każdą z nich przmyślałam rozsądnie. Wszystkie spisałam w dreamdiary, i powoli będę dążyć do celu. Warto się nastawić na sukces i przede wszystkim na siebie!
Polecam każdemu stworzyć taki notes!
Ściskam,
- ONA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz