niedziela, 31 lipca 2016

POWIEDZ SOBIE, ŻE POTRAFISZ!


Dzisiaj przychodzimy do Was z postem który będzie kluczowy dla tego bloga, i przede wszystkim dla nas. Dlaczego? Cały projekt się opiera na motywacji. Wzajemnym wsparciu, i zdrowym myśleniu.


Mamy sierpień. Czas zmian. Czas zmiany podejścia do życia, do sportu, i zdrowego żywienia. Będziemy stawiać na jakość i ciężko pracować na to aby z dumną pokazać zdjęcia i wyniki z czasu "przed" i "po". Żeby nie popadać w paranoje wyniki będziemy zamieszczać mniej więcej co 2-3 tygodnie tu KLIK  Metamorfozę i nasze wyzwanie zaczynamy już 02.08 więc macie czas, aby jeszcze do nas dołączyć. Zaproście mamy, taty koleżanki, ciocie i babcie i sąsiadów. Krótko o naszej historii:

NARZECZONY:

 Tak kiedyś chodziłem na siłkę i to dość regularnie - z wynikami którymi można się pochwalić w tak młodym wieku (skromny) ... Ale po kolei.
To wszystko zaczęło się dobre 12 lat temu kiedy mój brat poszedł do służby kandydackiej -swoją drogą jestem za przywróceniem szkolenia wojskowego -  ale wracając do tematu. Tamtego dnia zaraził mnie siłownia i budowaniem sylwetki..
 Początki były trudne, zawsze są. Ale kiedyś było inaczej trzeba było "kołować" sobie sprzęt każdy był na wagę złota a to, że wujek pracuje na stoczni wytoczy pomoże zorganizować, tu się coś dokręciło, lub odkręciło od czegoś i.... Udało się! Pierwsza długa sztanga, hantle, nakład. Uzbierało się ponad 170kg o różnych obciążeniach . I oczywiście pierwsza ławeczka która dostałem kiedyś pod choinkę ( mam ja do dzisiaj). Oczywiście przeszła wiele modyfikacji zbiegiem czasu materiał użyty nie wytrzymywał obciążeń i ze względu bezpieczeństwa trzeba było wymienić co nieco na po prostu grubsze lub cięższe.
Od małego siedziałem i robiłem przeróżne rzeczy z tata. Nie było dla najmniejszego problemu obciąć lub coś przyspawać ... Wręcz przeciwnie. Sprawiało mi to większą satysfakcje niż nowo kupiony sprzęt sportowy.Tak mijały sezony.

Niektórzy na siłowniach są tak zwanymi SEZON(O)WCAMI. Ludzie tego profilu ćwiczą zima aby wyjść na lato. Pokazać jacy są fajni bo przyjęli kilka dawek omki czy kilka dawek metki dla lepszej sylwetki. Ale tutaj nie o to chodzi prędzej czy później to z nich zejdzie jak nie będą podtrzymywać tego co " sami" osiągnęli . To jest czyste zatrzymywanie wody,  więc prędzej czy później to wypłynie a skóra i efekty przyjmowania tych wspomagaczy zostają na całe życie ( duża głowa mały ptaszek).  Cóż,  wybrali drogę szybka lecz złudna. Nie chce ich krytykować w końcu wszystko jest dla ludzi. Aby dojść do celu zazwyczaj za dalekiego jakiego byśmy sobie wymarzyli trzeba lat, setek godzin , litrów potu i najważniejsze TONY  Motywacji !
Ja ćwiczyłem bo chciałem. Nie zajmowałem się głupotami typu podbieranie papierosów i popalania aby nikt nie widział (nie ciągnęło mnie do tego- zawsze rodzice mi mówili ze to zło i nie wolno tego robić) do dziś się z tym zgadzam!

Ćwiczyłem aby podrosnąć, aby nie wyglądać jak wieszak w wieku 12 lat wzrost ok.180. Tak, dziwnie to wyglądało. Ale udawało się. Pierwsza kreatyna , białko wtedy tez nie było takiego dostępu do internetu jak dzisiaj. Metodami prób i błędów szło się małymi kroczkami do przodu... Późniejszym czasem przyszły czasy technikalne. Pierwsza klasa i to wtedy się zaczęło. Nowi koledzy, nowe wyzwania. W klasie zaraziłem kolegę teraz jest moim przyjacielem.  Razem łeb w łeb i triceps w triceps na siłowni szkolnej zamiast WF na sali. Rekordy szły, zmienialiśmy się na plus tylko bez przesady byliśmy za młodzi aby robić z siebie DZIKÓW nawet nie chcieliśmy. Cieszyliśmy się z każdego milimetra!  Miło wspominam, najlepsze czasy szkolne .. Ścigaliśmy się na ławeczkach w wyciskaniu.



A nauka ? Dawaliśmy radę. Raz gorzej, raz lepiej ale stabilizacja była. Zdaliśmy , tytuły mechatroników mamy 👍.

W 3 klasie był okres który wspominam najgorzej...Otarłem się o śmierć. Zapalenie wyrostka robaczkowego taka niebanalna choroba. Prawda, że setki ludzi ją ma. I setki jest dziennie na to operowanych. Ale u mnie było to badziej skomplikowane niż proste wycięcie. Lekarze na samym początku mówili: to  rotawirus,  przejdzie za tydzień. I siódmego dnia zgięło mnie wpół i tylko sala operacyjna mnie tylko ratowała ..

Poszło 15kg z wagi ( wtedy to było tez ważne bo trenowałem intensywnie a tu nagle mi odebrano) i kolejne kilka miesięcy regeneracji. Ale odpowiednia dieta i odzywki TRECA postawiły mnie ponownie do walki, działania dalej. Oczywiście ślad po operacji jest do dzisiaj .. Sznyta jak po nożu w podbrzusze. 5 szwów nie da o sobie zapomnieć. Przypomina mi, że jestem silny i tak łatwo się mnie nie pozbędziecie !
Po szkole zaczęła się praca, szkolenia, okresy rekrutacji , szkoły, i praca zmianowa- absolutny brak czasu na trening .. Brak czasu to chyba bardziej była moja wymówka niż naprawdę jego brak. Kości się postarzały, brzuszek troszkę urósł masa poszła w gore..😞

Więc jak to jest z tą MOTYWACJĄ - jest czy jej brak ?

 Oczywiście, że jest.  Dzięki mojej wspaniałej N. Bez niej by Ten Projekt nie wypalił. W końcu trzeba dwóch połówek N. aby życie miało sens. Już niedługo wielki powrót mój i mojej kochanej N. Mówiąc powrót mam na myśli otwarcie zakładki "treningowo" gdzie będziemy pisać relacje treningowe i małe wskazówki dla was 😉

 Bestia COMEBECK!


NARZECZONA:

Takie łatwe a takie trudne. W jednym z ostatnich postów pisałam o restrykcji żywienia w rodzinnym domu. Pilnowanie sylwetki i produktów na talerzu. Nie dajmy się zwariować. Zadaniem rodziców jest dbnie o zdrowe i zbilnasowane posiłki. Dzięki temu, jaki tryb życia udało mi się wówczas prowadzić (mam tu na myśli, liceum i szkołę gimnazjalną) nie miałam czasu pilnować godzin. Szczerze mówiąc, fitness i dietetyka nie były wystarczająco interesującym tematem dla nastolatek.
W okresie szkoły średniej miałam 169 cm wzrostu i 50 kg wagi. Kości biodrowe wystające - marzenie każdej nastolatki. Szczupłe nogi, płaski brzuch i TBC (totalny brak cycków). Śmiało robiłam zdjęcia w bikini i chętnie pozowałam do zdjęć. Przytyłam po wyprowadzce. Znacznie i to widze. Ale oglądając zdjęcia brakuje mi tego. Pewne rzeczy są do zrobienia, wystarczy chcieć.



I ja zamierzam być tego przykładem. Zawsze się ze mnie nabijali, że mam płaską dupę, i małe cycki. A teraz? Niby przytyłam, ale poszło mi też w tyłek i w biust. Pamiętajmy, że na redukcji tkanka tłuszczowa spada z każdej części ciała- a biust jest w większości z tłuszczu. Także dziewczyny, spokojnie. Nie ma tego złego.

Dla mnie na ten moment, najważniejsze jest to żeby dobrze czuć się we własnym ciele. Brakuje mi tych wystających kości, płaskiego brzucha.

Przez swoją pracę chcę pokazać każdej młodej dziewczynie, że Panie z Snapa, Instagrama, czy innego pudelka zapracowały na to co mają.  Nie sugerujcie się tym i przestańcie marzyć o takim ciele jak ma DEYNN, Sylwia Szostak czy inna ikona fitness. Wystarczy uwierzyć w siebie, spojrzeć w lustro i przede wszystkim widzieć CEL i trwać w tym. Kiedy zlecą pierwsze centrymetry dalsza praca będzie przyjemnością nad naszą sylwetką.

Liczę, że nasi czytelnicy uwierzą w siebie tak jak i my. Że znajdą się osoby które zaczną z nami, które chcą zmienić swoje życie, które wciąż wzdychają do zdjęć na instagramie. Które są jak to mój N. nazwał "SEZONOWCAMI" i zrezygnują z tego tytułu.

Pewnie. Znajdą się chwile wspomnienia, ale to one powinny nas motywować. 
Wbrew pozorom najlepszą motywacją jaka mogłaby istnieć na świecie jest druga osoba, wspierająca Cię w tym co robisz i obserwująca Twoje sukcesy.
Ja spotkałam na swojej drodze mojego NARZECZONEGO. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Dlaczego? Nasz związek nie przetrwał próby czasu w szkole. Mimo, że znamy się już ponad 10 lat nie udało nam się zatrzymać uczucia, które wydawać by się mogło wtedy jest ważne i wyjątkowe.

Okres rozłąki nas zbliżył i szczerze mówiąc, bardziej dzięki temu doceniam to co mam w nim i to co mi daje. Jak każda para się kłócimy i jest zle. Padają przykre słowa, ale każdy z nas wie co jest tak naprawdę w życiu ważne. Na ten moment śmiało mogę powiedzieć, że to najważniejsza osoba w moim życiu. Która jest była i będzie. Która kocha mnie taką jaka jestem i szanuje moje decyzje. Nie mówi mi jak mam żyć, i nie narzuca mi swojego zdania. Jest przy mnie rano i wieczorem. I to on jest moją motywacją. Bo kiedy próbował swoich sił powrotu na siłownie, obserwując go byłam dumna, że w ogóle walczy.

Teraz, razem z projektem wspieramy się nawzajem.

Pewnie teraz pomyślisz .. Co mają powiedzieć Ci którzy nie mają sportowego wsparcia, bo wciąż szukają miłości? Partnerem na sali treningowej nie musi być Twój chłopak/dziewczyna. Może nawet sobie nie zdajesz sprawy, że właśnie ktoś taki obok Ciebie robi cardio?

Warto jest otaczać się ludzmi, którzy Cię szanują. Którym masz ochotę powierzyć wszystkie swoje tajemnice/sekrety. I jeśli jeszcze nie masz takiej osoby to niczym się nie martw. Ja długo nie miałam, nie spotkałam takiej osoby na swoim życiu. Niestety jestem ufna, i zbyt szybko opowiadam o sobie. Ale tak. Mam w swoim życiu przyjaciółkę która może i nie wie o mnie wszystkiego, ale mamy całe  życie żeby to sobie opowiedzieć. To ona potrafi do mnie przyjechać bez względu na kilometry, i gadać godzinami przez telefon. I wiesz co? Poznałyśmy się niedawno, a ona od sierpnia rusza z nami.

Ty też kogoś poznasz, zaufaj mi.
Dołącz do naszego projektu.
02.08 prawdopodobnie będzie nasz 1 trening i pierwsze pomiary.

Być może z czasem założymy kanał na YOUTUBIE, i będziemy pokazywać Wam, ciężką prace i to Wy będziecie nas oglądać, a wtedy zauważycie, że warto!


 
 
DZIĘKUJEMY ZA WSPARCIE, MOTYWACJĘ.
OBSERWUJCIE NAS, WARTO.
ENJOY
NARZECZONA&NARZECZONY

czwartek, 28 lipca 2016

MAKIJAŻ CODZIENNY. RECENZJA KOSMETYKÓW.



 
 
 
Ok, było trochę opowieści. Czas poruszyć kolejny kobiecy temat. Makijaż. Chociaż minimalny. Codzienny. Myślę, że każda z nas lubi być chociaż trochę ładna. I robiąc makijaż - nawet ten delikatny, czuje się wyjątkowo. Chociaż.. Osobiście znam również kobiety które nie przepadają w ogóle za makijażem. Każdy powinien wyglądać tak, aby czuć się dobrze.

W dzisiejszym poście pokażę Wam moje kosmetyki, których używam na co dzień. Niestety jak się okazuje mam problematyczną skórę, więc podkładu nie mogę mieć pierwszego lepszego. Kupowałam i te tańsze jak i te droższe. Do tej pory nigdy nie zawiodła mnie marka Clinique i to od niej zaczniemy:

1. Podkład Clinique Even Better Makeup SPF 15,         cena Douglas: 149 zł (klik)

 
Krótki opis:      Lekki, beztłuszczowy podkład z cennymi minerałami. Natychmiast tuszuje przebarwienia skórne. Złogi melaniny powoli są uwalniane, usuwane, a jednocześnie hamowane jest powstawanie kolejnych plam. Przeznaczony dla każdego rodzaju skóry, szczególnie mieszanej. Zapewnia średnie krycie i matowe wykończenie. Cera staje się wyrównana i czysta, dzięki czemu wygląda młodziej i bardziej świeżo dzień po dniu.
 
Moja osobista opinia:      Podkład jest hipoalergiczny i na mojej twarzy nie wyskakuje dosłownie nic. Większość podkładów niestety mnie uczula. Ten jest bezzapachowy i świetnie kryje. Taka jedna buteleczka wystarcza mi na ok. 1,5 miesiąca. Nie znalazłam lepszego, a zaznaczam, że lubię eksperymentować jeśli chodzi o kosmetyki: MaxFactor, Dior, Chanel, Manhatan, Mac, Revlon i nawet obecny YSL na zdjęciu. Dlaczego więc umieściłam go zna zjdęciu? Zaraz odpowiem.
 
 
Podkład Yves Saint Laurent La Teint Touche Eclat      cena Douglas: 219 zł 

Krótki opis:    Światło należy do Yves Saint Laurent! Podkład Le Teint Touche Éclat zapewnia idealne krycie i delikatną promienność cery. Jego niezwykła formuła została wzbogacona o kompleks Anti Fatigue zapobiegający oznakom zmęczenia. Skóra jest rozświetlona i naturalnie ożywiona, a twarz wymodelowana czarodziejskim światłem.Od dziś sen jest zbędny! Rozświetlająca kolekcja podkładów Le Teint Touche Éclat składa się z 9 starannie wyselekcjonowanych odcieni

Moja osobista opinia:    Myślę, że podkład nie jest wart swojej ceny w najmniejszym stopniu. Moja cera znacznie się pogorszyła, a skóra zaczęła schodzić w kilku miejscach na twarzy. Zatkał mi pory, i powychodziło mi coraz więcej wyprysków. Dodatkowo bardzo wysusza cerę i ciężko ją później doprowadzić do ładu.


Kolejnym produktem (niecelowo) jest podkład i brązer. Uwaga! Marki Clinique:





 
 
2. Puder matujący Clinique Stay Matte Sheer Pressed Powder Oil-Free   cena Douglas: 145 zł (klik)

Krótki opis:       Delikatny, beztłuszczowy kompaktowy puder wchłania połysk tłustych części skóry oraz matuje ją. Przez wiele godzin skóra otrzymuje świeży i naturalny wygląd. Oczyszcza pory.

Moja osobista opinia:          Bez wątpienia ogromną zaletą tego kosmetyku jest jego wydajność i nadanie świeżości mojej twarzy. Nie świeci się i efekt jest na długie godziny.

Jeśli chodzi o policzki to bezkonkurencyjny jest.. CLINIQUE!

3. Puder brązujący Clinique True Bronze Pressed Powder Bronzer    cena Douglas: 145 zł(klik)

Krótki opis:       Lekki jak piórko kompaktowy puder. Sprawia, że twarz uzyskuje naturalną i świeżą cerę. Łatwo go nanieść, długo się utrzymuje na skórze. Beztłuszczowy. Dostępny w trzech słonecznych odcieniach.

Moja osobista opinia: Ulubieniec wśród bronzerów. Clinique to nie jest mój sponsor. Nie, nie.. Bardzo odpowiadają mi jego produkty. Są dla mojej problematycznej cery, i nie spotkałam się z złą opinią tych produktów. Nawet dla cer mniej problematycznych niż moja. Myślę, że dużą zasługą są też pędzle rozprowadzające i technika malowania. Bo nawet z najdroższych kosmetyków może wyjść katastrofa.

Ostatnim elementem makijażu który wykonuje sporadycznie raczej są brwi. Najczęściej robię je henną i depiluje woskiem u kosmetyczki, ale kiedy w portfelu pusto to trzeba radzić sobie samej.



4. Cień do brwi FREEDOM SYSTEM Inglot  cena Inglot: 15 zł (klik)

Opis producenta:     Cienie do brwi Freedom System o delikatnej pigmentacji, która zapewnia subtelne wypełnienie kolorem pomiędzy włoskami brwi. Odpowiednio dobrany odcień pozwoli uzyskać naturalny efekt podkreślenia.
Freedom System to unikalny system umożliwiający dowolne zestawienie ulubionych produktów do makijażu w wygodnych, przyjaznych dla środowiska kasetkach wielokrotnego użytku - po zużyciu produktu wystarczy jedynie wymienić wkład. Wszystkie produkty z serii Freedom System można nabyć oddzielnie lub z magnetyczną kasetką.
Produkt hipoalergiczny.

Moja opinia: Wybrałam kolor ciemnego brązu ze względu na swoją karnację i kolor włosów. Nie chce, aby moje brwi wyglądały sztucznie/karykaturalnie. Więc daje go mało i rozprowadzam pędzelkiem również z firmy Inglot.

Jeśli chodzi o kastetki magnetyczne to służą one do umieszczania wkładów (cienie do powiek, brwi) i zamykamy. Wkłady można wymieniać. A kasetki są z małym lusterkiem i nie zajmują dużo miejsca w kosmetyczne. Z pewnością wygląda to bardziej estetycznie niż jakby miało być luzem lub w kartonie. 

Kaseki znajdziecie tu: KLIK

Jak już wspomniałam makijaż wykonany jest moimi niezawodnymi pędzlami firmy HAKURO.

 
1. Pędzel Hakuro 50s do nakładania podkładu. Idealnie rozprowadza jego nadmierną ilość. Zbudowany jest z pomalowanej na czarno rączki oraz gęstego, przyjemnego w dotyku włosia ściętego na prosto.          cena: 29,50 (klik)
 
2. Pędzel Hakuro 55 do równomiernego rozprowadzania pudru. Miękkie włosie w dwóch kolorach jest przyjemne dla cery, nie podrażnia jej i sprawia, że makijaż jest idealnie wykonany.
cena: 40,90 (klik)
 
 
3. Pędzel Hakuro 24 świetnie nakłada bronzer. Nie zbiera go w jednym miejscu i nie robi niepotrzebnych grudek. Dzięki wyprofilowanemu ścięciu włosów w pędzlu ułatwia to jego aplikację.
cena: 29,50 (klik)
 
 
Wszystkie pędzle wykonane w profesjonalny sposób. Drewnie trzony oraz syntetyczne włosie o wysokiej jakości umożliwiają użytkowanie nawet na kilka miesięcy. Pędzle nie gubią włosów i są łatwe w czyszczeniu i bez wątpienia są warte tej ceny.
 
 
Na koniec przedstawiam Wam wakacyjny zapach na ten rok!
 
 
 

 
Trussardi Donna przedstawia nowoczesną kobiecość pełną charyzmy i promiennego piękna, zmysłowości i luksusu. Ten elegancki zapach o dystyngowanej osobowości został stworzony z okazji 100-lecia istnienia marki Trussardi, tradycji produkcji skóry oraz stałej innowacji.
 
Nuta zapachowa: kwiatowo-orientalna
 
Jeśli chodzi o zapach to przypomina mi wakacje i różnorodne kwiaty. Zdecydowanie mój ulubiony ne ten sezon.
 
Mój codzienny outfit na twarz i dekolt to w zasadzie wszystko. Podreślam codzienny. Na wieczorowy przyjdzie czas to pokażę. A Wy jakie kosmetyki stostujecie i jesteście w stanie polecić? Chętnie wymienię się opiniami z użytkowniczkami pędzli ZOEVA. Czy są tu takie?
 
Czekam na Wasze opinie, i udzielę odpowiedzi na każde pytanie.
Dobranoc
- ONA.
 
PS. Jeszcze 4 dni :):):):)
 
 



środa, 27 lipca 2016

PRAGNIENIA O MIŁOŚCI. PERSPEKTYWA KOBIETY



Dzisiejszy dzień zmusza mnie do refleksji na temat związku i miłości. W życiu każdego z nas przychodzi moment kiedy chcemy już (świadomie czy też nie) się ustabilizować. Kobiety chcą mieć domy, dzieci, ogród. Nie wiem jak to wygląda z perspektywy faceta i szczerze mówiąc boje się na ten temat myśleć. Ale z każdą naszą kłótnią zastanawiam się co oznacza dla mnie słowo "MIŁOŚĆ" ?

 
Natknełam się dzisiaj na wpis Gentelmena (facebook) który bez zbędnego pierdolenia oddaje kwinesencje tego co myślę:

"Dostałem w ostatnim czasie, kilka wiadomości od młodych chłopaków, młodych mężczyzn. Wszystkie o bardzo zbliżonej treści: "Panie G, co ma Pan na myśli pisząc 'codzienne zdobywanie swojej kobiety'. Czy chodzi o codzienne zbliżenia z partnerką?" Odpowiadam: Nie. Seks jest bardzo ważny w związku ale nie najważniejszy. Zdobywanie to nie tylko łapanie za grzywę, klepanie po pupie, dominacja i łączenie się w wiadomy sposób. To codzienne drobiazgi, zabranie dzieci na spacer, do kina, wyrzucenie śmieci, pozmywanie po obiedzie, podanie gorącej herbaty do łóżka w długi zimowy wieczór, odciążenie Jej od codziennego, niełatwego, przecież życia. (...) Po prostu, podejdź czasem, przytul bez żadnego powodu, pocałuj w czoło, wymasuj kark i co tam tylko sprawi Jej przyjemność. Jeśli coś się Jej uda, coś zrobi fajnego - zawsze Ją chwal, mów że jesteś z niej dumny itd... Oczywiście, to działa w dwie strony, ale pamiętaj, to mężczyzna powinien zawsze pierwszy wychodzić z inicjatywą, to mężczyzna powinien zawsze napierać pierwszy. Zdobywanie to drobiazgi, ale robione zawsze. Kobieta musi czuć wsparcie, musi czuć oddech swojego mężczyzny, wtedy żar w związku nie wygaśnie. Trzeba wystrzegać się zazdrości, zaborczości, bo to zabija, zabija chemie między ludźmi, zabija związek. I tak jak już nie raz wspominałem - Kobieta potrzebuje bliskości mężczyzny, a nie świadomości że jest zajęta. "


Niby takie banalne, a jakie ciężkie do pojęcia.

 
Dlaczego jest tak, że bardzo dużo rzeczy musimy robić same i niemalże wymuszać oczywiste rzeczy? Zapewne da się zauważyć, że się pokłóciliśmy. Zaczynam dostrzegać z każdą kłótnią coraz więcej irytujących rzeczy z którymi on nie robi nic. Dlaczego? Czy naprawde męski mózg jest ogranicznony do tego stopnia, że w imię fiuta myśli tylko o jednym?

 
Nie twierdzę, że my kobiety jesteśmy łatwe. Ciężko nas zadowolić. Ale halo, koleś. Zawsze możesz być sam. Wrócić do matki i codziennego gotowania obiadu. Podawania pod nos i równo ułożonych skarpet.

 
Wiecie o co poszło? Wyjechał.. Od 18 lipca jestem sama w domu i dostrzegam objawy depresji. I niby nie przeszkadza mi to. Wiem, wyjechał do pracy nie dla przyjemności. Ale dlaczego tak ciężko mu zrozumieć, że nie jest mi łatwo? Że się kłade i budze sama. Że nie mam z kim pogadać czy pograć w badmintona przed domem. Na domiar wszystkiego w kupe wziętego on wysyła mi piękne widoki z gór i tego jak spędza czas. Boli. Ale teraz tak. Z jednej strony: fajnie co będzie siedział w pokoju i gapił się w okno? Z drugiej: jest mi przykro, bo widzę, że się świetnie bawi ale po co mi wysyła Snapy? Byłem tu, tam. Tym jezdziłem, tam się wspinałem a to teraz oglądam.

I nie boli to, że tak jest. Tylko to, że ja codziennie wstaje skreślam dni i odliczam do powrotu a on nie potrafi wynegerwoać jebanego sms-a w ciągu dnia, że się przemieszcza gdziekolwiek. Od 18 lipca RAZ jeden wyszłam odsapnąć, spróbować nie myśleć. I chuj. A wiecie co najbardziej mnie wkurwia i dobija? To, że kim ja w ogóle jestem. "Księżniczką?Papieżem?". Dlaczego tak trudno pojąć to co powinno być oczywiste? Strasznie jestem ciekawa jak to wygląda z perspektywy faceta. Ale Ci co czytają wiedzcie jedno. Takie sytuacje oddalają. Nawet nie wiecie jak bardzo. W przeszłości zadaniem kobiety było czekaż, aż ten wróci z bitwy. Tylko, że średniowiecze jest za nami, a to jak kreujecie swój związek - przed nami.

 
Apel do wszystkich mężczyzn: kiedy kobieta prosi Cię, abyście gdzieś wyjechali, zrób to. Miej na uwadze to, że jutra może nie być. Że jesteście Wy- tu i teraz. I jeśli widzisz, że tego potrzebuje nie wdawaj się w nią w dyskusje. Nie zawsze musi być po Twojemu. Doceń to co masz i ciesz się, że zawsze kiedy wracasz ktoś na Ciebie czeka. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile jest ludzi którzy oddali by wszystko żeby chociaż na chwile się z Tobą zamienić. I wiesz co oni mają? Tylko tego posta. Tylko marzenia o domniemanej przyszłości. Życie jest jak loteria, a skoro nie masz hajsu jak lodu, to ciesz się z takiej wygranej jaką masz.

 
Mężczyzni bardzo często nie wiedzą jak i czego potrzebujemy. Bywają też tacy którzy idą tokiem "dobra, nic nie mówi, jest ok". Nie mówi, bo już jej się nie chce. Jest bo jest. Bez zbędnych emocji.

 
Mimo tego popieprzonego wyjazdu, dalej się łudzę, że jeszcze będzie lepiej. Chcesz pić - pij. Skoro Ci to pomoże. Chcesz iść na miasto - spoko idz. Tylko pozniej nie miej do mnie pretensji, że to ja się odsunę. Wyrzygiwanie takich rzeczy na każdym kroku typu: odpuściłem to, odpuściłem tamto, więc chyba moge... A idz! Po co się pytasz? Albo się tym nie chwal, albo zostań i z nią porozmawiaj. Ty wyjechałeś a ona siedzi w domu i czeka. Pracuje i myśli.. I kiedy dzwonisz na skypie to zawsze siedzi w łóżku, zawsze pracuje. Płacze? Pewnie Ci się wydaje. Przecież po Twoim telefonie wraca na tygodnią impreze która wyprawiła z okazji Twojej nieobecności. Panowie, ostatnia prośba: skończcie myśleć o sobie. Bo ani Wam ON nie urośnie, ani wasza miłość do niej.

 

Dzięki,

-ONA.

 

PS. Tak, jestem księżniczką.

Papieżem? Mogę.

niedziela, 24 lipca 2016

PRZEMYŚLENIA - CZAS REFLEKSJI

Zostały ostatnie godziny mojego urlopu, tak więc poświęcę je na napisanie posta.
Z góry wybaczcie mi za naszą frekwencje na blogu, ale dni nie należą do łatwych. Męska część administracji bloga wyjechała.. Tak niestety. Siedzę i wzdycham pisząc to zdanie. Takie jest życie.

Sporo ostatnio się wydarzyło. I tym chciałabym się podzielić. Otóż pierwsza rzecz która ominęła bloga WYJAZD. No niestety. Taka praca i jak wspomniałam takie życie. Spakowany,  niedziela tydzień temu (ciągnie się ten przeklęty czas!), zawiozłam i oczywiście nie obyło się bez łez. Powinnam to zrozumieć wiem. Ale myśląc o tym teraz, myśle, że to przywiązanie, i brak zrozumienia w kimkolwiek oprócz niego. Ale nie dajmy się zwariować pomyślałam.
Najbardziej wzruszające było to, że dostałam listy. Kilka listów na inne dni. Mówią, że łatwiej jest napisać. Wiem, bo zrobiłam to samo (śmiech). Przypomina to trochę P.S. Kocham Cię, ale jednak ten oglądał to wie, że mimo wszystko jestem w lepszej sytuacji niż bohaterka tego filmu. Nasza rozłąka trwa do końca lipca.. Niestety..

Pokrywa się to z moim urlopem, który gdyby nie kilka osób podtrzymujących mnie na duchu to nie wyszła bym z domu. Słowo daję.

Druga rzecz. Moje urodziny. Tak jest.. I na moje nadszedł czas. 22 lata jak jeden dzień. Co prawda to prawda, inaczej sobie je wyobrażałam. Ale przyznaje, do najgorszych nie należały. Myślę, że masa osób w to zaangażowanych zadbała o to, żebym nie zamknęła się w 4 ścianach po powrocie z pracy. Spędziłam je z przyjaciółmi, rodziną i mimo brakujących osób poczułam się spać szczęśliwa. Mój N. zadbał o to, żebym nie zrobiła tak jak chciałam. W kolejnym liście otrzymałam dokładne instrukcje skromnego przyjęcia które się później odbyło. Pojawiły się też miłe zaskoczenia w postaci osób które pojawiają się w moim życiu sporadycznie, i wydaje mi się, że to było przyjemniejsze niż najlepszy prezent. Kolejny dzień który dobiegł końca...

21 lipiec to dzień zmian. Od tak. Postanowiłam wrócić na studia. I na tym temacie chce się skupić najbardziej. Powiedzcie mi, i odpowiedzcie też sobie, czy macie kogoś kto kiedykolwiek powiedział Wam: po co to robisz? nie dasz rady, wiesz o tym. Jesteś pewna, że tego chcesz? Pierwsze przemyślenie i słowa które cisną się na język: Moje życie, moja sprawa. Co Ci człowieku do tego?

Takie słowa, pod kątem psychologii zostają nam na stałe w pamięci. I kiedy pojawia się zamiast wzlotu upadek to z podświadomości korzystamy z tego co właśnie nam powiedzieli. Słyszymy powtarzane słowa kilkakrotnie i dopowiadamy sobie "masz rację, po co ja to robię".

Całe życie właśnie w ten sposób funkcjonowała moja porąbana "logika". Wystarczyła byle krytyka żeby pociąć mi skrzydła, żebym zamknęła się w mieszkaniu z paczką chusteczek do nosa słuchając przybijających piosenek oczywiście użalając się nad sobą.

Przeglądając fejsa kilka razy dziennie od jakiegoś czasu widzę, że ten zdał to, ten zdał tamto. A ja? I to nie jest na takiej zasadzie ktoś ma a ja nie. To zadziałało na zasadzie: Im się udało, dlaczego nie miałoby się udać mi?

Bardzo chciałam wrócić na studia i to była świadoma i przemyślana decyzja. Ale kiedy którekolwiek z rodziców mówi Ci: Nie dasz rady, szkoda kasy. To automatycznie chcesz zabrać dokumenty. Ale problem w tym, że skoro tak dobrze mnie znają i chcą mnie prowadzić przez życie to gdzie byli całe życie? I czy oni je za mnie przeżyją? Przyznaję, że nie wytrzymałam. Ale chyba moja podświadomość tego potrzebowała.

"Nigdy nie pozwól, aby strach przed wyzwaniem wykluczył Cię z gry"

Każdy z nas i ja i Ty sami kreujemy sobie swój los. Nikt oprócz nas nie jest w stanie go zmienić. Nigdy nie pozwólcie na to, aby ktoś narzucił Wam swoje zdanie w sposób radykalny, ktoś kto pojawia się i znika, ktoś kto krytykuje i niczego więcej nie potrafi Ci powiedzieć. Zrezygnuj i odetnij się. Cudze sukcesy zawsze kują drugą osobę. Jak się okazuje nawet bliską. Ale to od nas zależy czy przyjmiemy to na klatę, czy się obrazimy i będziemy płakać w kącie. Warto usiąść i nad tym pomyśleć. I pamiętaj, że skoro nigdy nie wspiera Ciebie to Ty wesprzyj kogoś. Dla siebie i zobacz, że warto i jak wielką moc mogą mieć słowa wypowiedziane przez zupełnie nową i obcą osobę. Postaraj się o siebie zawalczyć bo nigdy nie wiesz co przyniesie jutro.


Urlop się kończy a ja wracam do pracy. Niestety, taka kolei rzeczy. Cieszy mnie to jak po części mogłam spędzić ostatnie kilka dni. Przede wszystkim zyskałam sporo wiary w siebie, ale jest jeszcze coś co chce zmienić. Wiem, że są ludzie którzy we mnie wierzą i będą przy mnie. Ale przede wszystkim zaprzyjaźniłam się ze sobą i słucham swojej podświadomości i kobiecej intuicji.

Jeśli chodzi o nasz #fitstyle to postanowiliśmy z N. ,że musimy zrobić to razem i z pełną parą. Nie chcemy iść od września więc czekamy na koniec lipca aż wróci moja połówka. Sierpień to miesiąc próby na siłowni. Który rozpoczynamy razem, i obiecuję tu publicznie, że będziemy pisać co robimy jak się czujemy, jak zmienia się nasze ciało. Projekt startuje od 1.08.2016 także ustawcie sobie Nas na głowną stronę w telefonie bo będzie warto, pojawią się zdjęcia i wiele innych: m.in. recenzje filmów, książek, produktów sklepowych, kosmetyków i wiele innych. Planujemy też urozmaicić nasze życie podróżnika ponieważ zawsze marzyłam aby odkrywać świat. Spełniajmy marzenia! Warto!

Enjoy
ONA

poniedziałek, 18 lipca 2016

Z pamiętnika NARZECZONEJ..


Temat: Forma w lecie czy w zimie?

Odwieczne problemy tysięcy, ba! Milionów kobiet! Temat wagi i nienagannej sylwetki jest tematem wszechczasów odkąd sięgnę pamięcią. Tylko czy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie robimy tego dla siebie? Podążamy ślepo za trendami. Oglądamy setki kanałów social media osób wysportowanych, fit. Od razu każdy mówi: OD JUTRA/OD PONIEDZIAŁKU/OD NOWEGO MIESIĄCA zacznę być i żyć fit. Czy to tędy droga? Nie wydaje mi się. Pozwólcie, że odkryje kolejną historię..

 

Moi rodzice rozstali się kiedy miałam 6 lat. Stety, niestety zamieszkałam z mamą i jej nowym mężem. Bardzo go polubiłam i był takim tatą jakiego zawsze chciałam mieć (nie mówię tu o tym, że tego co mam jest zły) ale to był mężczyzna książkowy: biznesmen, własna firma, mieszkanie, samochód. Mógł i zapewniał nam to czego nigdy nie miałyśmy. Do czego zmierzam. Otóż temat WAGI I WYGLĄDU był w naszej rodzinie tematem codziennym. Słodycze w weekend - bo zdrowo. Sporadycznie śmieciowe żarcie. Kiedy zaczełam dorastać potrzeba cukru we krwi młodej nastolatki była porównywalna do tonącej gąbki w wannie. Pochłaniałam naprawdę olbrzymie ilości. Wstając do szkoły nigdy nie miałam czasu na śniadanie a dzień leciał tak szybko, że porządnym posiłkiem był obiad. Kiedy zaczełam chodzić do liceum. No niestety. Dojazdy i poranne wstawanie weszło w krew. Codziennie wstawałam o 6 lub 5:40 żeby zdążyć na pierwszy autobus do miasta, stamtąd czekała na mnie jeszcze droga tramwajem. Życie w ciągłym biegu i stres towarzyszący a to w szkole a to w domu. W domu nigdy nie wiedziałam co mnie czeka-nie ukrywam, że w szkole nigdy nie byłam orłem (może dlatego mój brat jest noszony na rękach?) a nauczyciele już wstawiali oceny na internetowej platformie. Tak więc rodzice wiedzieli o niedostatecznych szybiej niż ja. Mimo dobrych ocen (tak, zdarzały się hahaha) atmosfera w domu nie była lepsza, nie zmieniała się tak samo jak żywienie. Niestety moja mama od dziecka była na diecie i walczyła o nienaganną figurę. Nigdy nie krytykowałam jej za to co robiła, wręcz przeciwnie, podziwiałam. Siłą rzeczy nawyki żywieniowe udzieliały się nie tylko jej ale wszystkim mieszkańcom tego domu. Jedno zdanie potrafiło osiąść na psychice i powtarzać się tak jakby ktoś naciskał "REPLAY" w mojej głowie: "Przytyłaś, przybyło Ci tu i tu". Mroziło mnie po tym do tego stopnia, że potrafiłam kolejne dni nie jeść nic albo płakać i jeść tone słodyczy. Teraz kiedy oglądam zdjęcia siebie z czasów mieszkania z mamą to mam mieszane uczucia. Co prawda, zawsze mieszkając z nią byłam sczupła. I nigdy nie zwracałam uwagi na zdrowe żywienie. Po prostu na pewne rzeczy nie miałam czasu. Ale czy jadłam jakoś szczególnie zle? Nie. Zdrowo? Nie do końca. Ale pilnowanie tego ile jem było.

Kiedy wyprowadziłam się z domu (nie było to niczym przyjemnym) swoje smutki i zale połykałam z każdym kęsem twistera z kfc. Nim się obejrzałam moja dupa nie mieściła się w drzwiach. Prawda. Nie przeszadzało to ani mi jemu. I nagle z 50 kg zrobiło się 74. Nie wstydzę się o tym mówić. Tak tyle przytyłam. To najbardziej niezdrowe kilogramy jakie w życiu przytyłam. Wmawiałam sobie i wmawiam do dzisiaj, że w sumie może być gorzej. Ale czy ja tego chce? Nie. Teraz kiedy myśle nad tokiem rozumowania to ludzka podświadomość mówi: JAK ZJESZ TEGO JEDNEGO BATONA/TWISTERA/HAMBURGERA nie przytyjesz. Ale kurwa! Nie schudniesz. Bardzo ciężko podnieść się z takiej nazwijmy to otwarcie - depresji.

Coś co było tyle czasu zakazane - a teraz jest na wyciągnięcie ręki smakuje lepiej. To jest pewne.

Jak zaczełam tyć to nie było jak prosiłam - w cycki. Tylko biodra. To jest moja zmora. Z tym chce walczyć. Ale ile razy upadam ciągle ktoś mnie kopie. Zaczynam się odchudzać/ćwiczyć to:

- dostaje wiadomość od kogoś z RODZINY: "Przytyłaś, co zamierzasz z tym zrobić? "

- tracę pracę z niewiadomych powodów - a przecież tak się starałam

- kłóce się z rodziną dość mocno i jak się pozniej okazuje na dość długo

- rozwalam samochód (w dodatku nie swój) miesiąc po odebranym prawku

- co z tego, że mam pracę jak nie zarabiam tyle ile w zeszłym miesiącu, i nie mogę uzbierać na to co bym chciała?

- w związku coś nie idzie...

- wychodzi 51676 opłat które trzeba zrobić a kasa hmm, nie przybywa?

I kiedy po wyczerpującym dniu wracam do domu, zastanawiam się co jest ze mną kurwa nie tak, że nic mi nie wychodzi dochodzę do wniosku:

Mam dwie nogi i dwie ręcę. Nic nie osiągam, ale czy robie coś zeby to zrobić? Ile siedzi we mnie nienawiści za to co ktoś mi zrobił, i dlaczego tak często o tym myśle? Wydaje mi się, że to na tym polega problem. Zamiast odciąć się od rzeczy które nie są latwe i łatwiejsze nie będą jeśli będe o tym myśleć. Czasu nie cofnę i nie wyrzuce twistera, nie odpisze na sms "tak przytyłam i chuj Ci do tego" Moje życie, moja waga - moja sprawa.

Ja tak jak Ty co to teraz czytasz jestem zwykłym człowiekiem który codziennie zmaga się z problemami. Stoję w korku tak jak Ty, pije i jem kawe tak jak Ty. Ale czy to znaczy, ze nie możemy walczyć? Warto jest też sobie odpowiedzieć po co chcesz walczyć. Czy dla mody? Dla trendu? On i tak się kiedyś skończy, a może chcesz to zrobić bo ktoś powiedział Ci coś przykrego? Zrób to dla siebie tak jak ja.

Brak czasu to żadna wymówka, brak kasy na karnet na siłke też. Wystarczy dobra wola. Jak myślisz ile byś była/był w stanie zrobić gdybyś nie przeczytał tego posta? Nie obejrzał fimu do tego? Dużo. O wiele dużo.

Kiedy wstałam wczoraj i dzisiaj i przez ostatnich kilka dni i nie chce mi się iść pobiegać i zrobić coś dla siebie to myśle sobie: Kto by chciał żebym nie wstała? Kto by mnie dobił do ziemi, żebym się nie podniosła? Bardzo dużo ludzi jest w moim życiu i w Twoim też, wiem to dobrze zarówno ja i Ty.

Nie jesteśmy robotami który wstanie pozapierdala w pracy za 10, powyzywa Panią w sklepie bo zamiast mąki dała cukier. Badzmy ludzmi. Miej na uwadze tych którzy zle Ci życzą, i pamiętaj, że robisz to dla siebie. A to oni za jakiś czas zamiast napisać "co zamierzasz z tym zrobić?" napiszą "pomóż mi to zrobić". Są ludzie którzy Cie ranią i wykorzystują? Witaj w klubie. Ale czemu to robią? Bo im pozwalamy. Teraz taka prośba, do Ciebie ode mnie... ;)

Zamknij oczy. Wyobraż sobie siebie za pare lat. Jesteś aniołem, to, że podcina nam ktoś skrzydła też dzieje się po coś. Po to, że kiedy je skleisz, i będziesz chciała unieść się wyżej będziesz silniejsza. Mądrzejsza.

Zamknij komputer popatrz w lustro. Jest ciężko? Było. Teraz to od Ciebie zależy co będzie dalej. Ale udownijmy sobie nawzajem, że warto dla nas i całego świata. Ściskam Cię.

-ONA

piątek, 8 lipca 2016

ZARĘCZYNOWO.

TEMAT: ZARĘCZYNY.

- ONA: Jak nie trudno zauważyć jest to temat przewodni imprezy. Ślub, wesele, kościelny/cywilny? A gości to mało czy dużo? Ten temat  powinien też nas dotyczyć. Czy dotyczy? Poniekąd.

Poniekąd dlatego, że jak w każdej parze nasze relacje bywały różne. Zdaje sobie sprawę, że "ten" wieczór był wymuszony - bo ja tak chciałam. Bo tego oczekiwałam, bo tego potrzebowałam. Wiedziałam to i czułam to. Jak było? Słabo.. Do dziś tego żałuje. Ale nie tego, że to się w ogóle wydarzyło, tylko tego że chciałam na siłę i zbyt szybko.

Zanim wszystko Wam dokładnie opiszę apel do dziewczyn: NIE NACISKAJCIE, NIE ŚPIESZCIE SIĘ. Wszystko jest piękniejsze kiedy nie czekasz, nie myślisz. Jest Ci to dobrze tak jak jest. Mimo tego, że bardzo byś chciała. On prędzej czy później to zauważy. I sam odczuje taką potrzebę bez zbędnego gadania i popędzania.

10 czerwca, 2014 r.

Fajnie, fajnie. Po wielu rozmowach i sugerowaniu poczułam, że cos się kroi. Nie wiem kiedy coś kupił fakt, ale zamiar zjedzenia wspólnie kolacji i teskt który nie padł nigdy "Pózniej byśmy pojechali nad wodę? Może jakiś mały piknik? " - Nigdy, odkąd jesteśmy razem tego nie słyszałam. Ponadto sam fakt, że naciskałam i trąbiłam tylko mnie w tym utwierdził. Taka już jestem. Domyślna do bólu, szukam na siłe inspiracji do zbędnego myślenia. Nie wiem po co. No ale do sedna. Po zjedzonej kolacji pojechaliśmy nad pobliską rzekę. Komary mnie gryzły okrutnie. Rozłożyliśmy koc, i do tego te truskawki.. - Szczyt romantyzmu - pomyślałam. Chwilę pogadaliśmy, ale ciągle klepałam się a to po nogach, a to po rękach i ciągle brzęczało mi nad uchem. I nagle dostałam małe pudełko wyglądające jak miniatura prezentu. Otworzyłam śmiało, bo uwierzcie naprawdę nie byłam zaskoczona. On natomiast nie klęczał. Pamiętam to jak dziś. Uklęknął owszem - na oba kolana ale podpierając obiema rękami. Patrzałam się na pierścionek dobre 3-4 minuty. Ale! Nie dlatego, że zwalił mnie z nóg. Dlatego, że od tych 3-4 minut nie padło ani jedno słowo. Nawet pół. Nie wzruszyłam się, nie ruszyło to mnie. Przyznaje. Zapytałam się co mam z tym zrobić. I co w związku z tym.. Wtedy usłyszałam "Zostaniesz moją żoną?". Teraz jak o tym myślę, to chyba było to najbardziej wymuszone pytanie na świecie od jakiegokolwiek faceta. I to nie dlatego, że mnie nie kocha, i robi to, żebym odpuściła. Bo chyba mnie kocha, skoro do dziś jesteśmy razem. Ale zrobił  to z przymusu a nie , że tego chciał. Dodatkowo - noc zaręczynowa zorganizowana od deski do deski PRZEZE mnie. Chciałam bardzo celebrować ten dzień - pobawić się, w zaręczoną z zaskoku i kompletnie wzruszoną. Tak przyznaje, i choć dopiero po takim czasie mam nadzieje, że zrozumiesz kochanie.

Z biegiem czasu pierścień mocy zaczął ją tracić. Spoglądałam na niego.. I dobijało mnie to, że do tego doprowadziłam. W sumie każdy pytał jak i co... A ja chyba wolałabym tego nie pamiętać. Teatru odstawionego na jeden wieczór - TYLKO I WYŁĄCZNIE Z MOJEJ WINY. Zdaje sobie z tego sprawę. - niestety. Moc tracona przez pierścionek schodziła też z nasycenia myśli: "Jestem zaręczona!". Pierścionek zaczął czernieć. Razem z moim palcem. Masakra - pomyślałam. W sumie nigdy się nie zastanawiałam z czego on może być. Ale miałam epizod pracowania w sklepie z biżuterią i dopiero wtedy zaczęłam sobie o tym myśleć. Dziewczyny się chwaliły, a to że białe złoto, że złoto, że diament - a ja? A mi zaczął czarnieć. Wiem, że był pierwszy lepszy i w miarę tani. Przecież liczy się gest. Próba srebra 925 z cyrkonią sześcienną ze szlifem diamentowym. Do wszystkiego doszło parę kłótni i to wystarczyło żebym go zdjęła. Podjęłam też decyzje o zerwaniu tych "fikcyjnych" (jak zwał tak zwał) zaręczyn. Ale już biegnę z odpowiedzią:  NIE, nie rozstaliśmy się. Tak, rozmawiamy o ślubie. Po prostu chyba dorosłam do tego, żeby się nad tym nie zastanawiać. Co ma być to będzie. Będzie chciał to się oświadczy - nie to nie. Bez parcia i niepotrzebnego pośpiechu. Kocham go takiego jaki jest i wiem, że on mnie też.

Data ślubu? Mniej więcej wybrana. Miejsce też. Chcemy dążyć do tego, żeby się zbliżyć jeszcze bardziej. Żeby nad sobą popracować pod kątem charakteru i tak jak już wspomniałam sylwetek.

DO ŚLUBU ZOSTAŁO: 778 DNI, liczba dni będzie spadać z każdym dniem, i mam nadzieję, że każdego dnia będzie coraz lepiej i coraz więcej będzie postępów.

Do zakładki osiągnięto dodamy nasze pierwsze pomiary. Mierzyć będziemy się codziennie, a niebawem blog ruszy pełną parą. Taką drogą (trochę opisową) chcemy przybliżyć nasze postacie i uchylić trochę historii i pomysłu tego projektu!

Enjoy, NARZECZONA

czwartek, 7 lipca 2016

OTO I MY - CZYLI PO CO I NA CO

TEMAT: NOWY RODZIAŁ.

Zacznijmy od tego, że nie będzie to blog w stylu "Cześć kochani, jesteśmy fit. Dziś zjedliśmy to i tamto, kupiliśmy to i to" - Nie.

Owszem blog będzie zahaczał o tematykę lifestylową ale nie tylko. Przede wszystkim NASZ projekt. Projekt którego celem jest poprawienie relacji- nie wstydzimy się tego mówić. Pewnego rodzaju motywacja, pomysł na wspólne spędzenie czasu który wymaga rozmów, burzy mózgów.

Wszystko chcemy udostępniać i opisywać tu na bieżąco. Bardzo dużym PODprojektem, jest poprawienie naszych sylwetek. Warto podkreślić, że chcemy pracować nad sobą również na sali treningowej.

Codziennie chcemy zmagać się z tym co dla nas trudne. I tym co ulega zmianie i idzie w dobrą stronę.

Bardzo często zarzucamy sobie, brak zainteresowania i brak czasu. Blog i opisanie tego siłą rzeczy będzie nas do tego zmuszał. Znalezienia tych kilku chwil na opis zdarzeń i krótkie CHOCIAŻ krótkie przemyślenia. Każdy z nas popełnia błędy. Nie sztuką jest je naprawić - sztuką jest się do nich przyznać a później dopiero naprawić.

Blog i strona o nas i naszym życiu ma pokazać, przede wszystkim NAM czy potrafimy coś zmienić.
Wy natomiast będziecie mogli sami ocenić postępy i może zaczerpnąć inspiracji.. Wszystko się da! Uwierzmy w to, a reszta przyjdzie sama. Uwierzcie tak jak i My.

Póki co, jesteśmy w fazie wstępnej tworzenia tego przedsięwzięcia. Mamy też prawo popełniać błędy. Wszystko jest dla ludzi. Obserwujcie nas - będzie warto!

Stay tuned! Zaczyna się robić ciekawie..

NARZECZONY&NARZECZONA